top of page

 zdjęcia, laureaci,

       nagrodzone teksty

2015

Konkurs literacki - Tron Eisteddfodu

Cynghanedd w języku polskim

I miejsce

 

Gretel Durczak

 

Król, jeleń, borsuk i czarna sowa

 

Upadła świeca roznieca płomień, rozpala,

Zasłonę żaru, jakby czaru pełna czara,

Biegnie niczym cień pośród grzmień, między grzmotami,

Tam schodami, stopniami, bosymi stopami,

Szczeblami po brodzie, po wodzie wzrokiem wodzi,

Już dostrzeże nadbrzeże, już pogoń nadchodzi,

Stoi, jak złudzenie, szalenie, śnieżną szatę,

Wiatr niesie po kresie, niby świętą krucjatę,

Miejsca koronie skronie użyczają skromnie,

Pod nią oczy siwe, nielękliwe niezłomnie,

Dopada widziany, ścigany, muru ściany,

Powściąga cierpienia ramienia swego rany,

Z oddali zdrajcy krok, mrok w dole fosy mroczy,

Świadomy impasu, czasu nie szczędzi, skoczy,

Fala wzburzona, spiętrzona, biel nurt spowija,

Chlust został po zbiegu, już do brzegu dobija,

Nie ogląda się, biegnie bezwiednie bez zwłoki,

Spoza blanków w rowie mrowie rozpruwa mroki,

Zaraz gotów deszcz grotów świszczących za grodem,

Toczy się strącona korona korowodem.

 

Słońce wstaje, nastaje poranek następny,

Wśród traw młodzieńca, potępieńca cień posępny,

Bez czucia, cierpi, nie chełpi się żadnej chlubie,

Kiedy duch zaśnie, duma zgaśnie w wiecznej zgubie,

Zza cisu wielkiego, cienistego ciemności,

Jeleń patrzy, wejrzeniem swym świadczy światłości,

Ku niemu kark schyla i warg jego wadzi,

Ono tchnienie pro bono do życia prowadzi,

Wnet powieki rozwiera, spoziera sposobnie,

Oto brak dłoni, krwi nie roni niezawodnie,

Jeleń po ludzku przemawia, dostawia grzbiet doń,

By go dosiadł chce i mknie, brnie naprzód niczym broń,

Wiedzie go, gdzie ciąg głazów krąg po ziemi kreśli,

Dokoła jemioła, kryje wejścia gdyż, jeśli,

Zbezcześci śmiałek treści zaklęcia trudnego,

Nie wywinie się winie, przekleństwa wiecznego,

W środku ołtarz kamienny, tajemny tekst tai,

Tam gdzie stół jest sakralny, czarny kształt się czai,

I trwoży go wzrost wprost w niego iskier wpatrzonych,

Gorejących, nieblaknących nieprzeniknionych.

 

Spory borsuk ze stołu dołu dopatruje,

Spod płyty, ukryty tam podpis ukazuje,

Wyryte cięcia zaklęcia kształtują zapis,

Pradawnej cezury, natury drzewnej napis,

Zwierz grzbiet pionuje, treść recytuje ad recto,

Tak śpiewnie, tak rzewnie, przeto nieprosta rzecz to,

I ciemności, foremności kręgu folgując,

Nocy w pełnym stanie zawitanie zwiastując,

Naraz blask miesięczny wieńczy skalnej płyty wierzch,

Zaraz ostatnie promyki dnienia zmienia w zmierzch,

Borsuk srogie złowrogie szpony raczy złożyć,

I mu rozkaże, gdzie pokaże, się położyć,

Spogląda, ogląda mu ramię ograbione,

Doń się zsuwa, osnuwa ciało osłabione,

Srebrem lśniącym, patrzącym potęgą pancerzem,

Zbroja nań pasuje, rysuje go rycerzem,

Dłonią nową gotową ostrza gorącego,

Dobywa, wzywa mścić królestwa wzgardzonego,

Wtem się grunt rozstaje i powstaje powoli,

Armia hołdować i wojować z jego woli.

 

Siedzi zdrajca w koronie na tronie, bez trwogi,

Króla uzurpuje, werbuje lud mu wrogi,

Przemocą posłuch zyskuje, króluje krwawo,

Władzy i mieniu pragnieniu dał sobie prawo,

Lecz triumf odwleka, czeka głównego czynnika,

Musi jeszcze podołać pochować poprzednika,

Że zbieg przeżył, uwierzył i słusznie uważa,

Że nie rada zawada, o życiu zaważa,

Już w dali burza u podgórza się podburza,

Horda głazów z rozkazów wodza mur rozburza,

Już do bram podchodzi, przewodzi im przeklęty,

Wyspy zielonej ongiś władca odsunięty,

Już wrota z łoskotem, pokotem po podłodze,

Rozpostarte, podarte proporce po drodze,

Broń wyciąga, blask rozciąga król rodowity,

Do zdrajcy przypada, ten spada krwią spowity,

I jaśniała chwała w srebrnej dłoni chwycona,

Skroń wieńczy korona zwrócona, zwyciężona,

Zza okna sowa wiekowa spogląda wiernie,

Przyszłości w cierpliwości przewiduje ciernie,
W lot się wzbije, zabije króla zakochana,

Ptak skrzydłem śmignie, doścignie go śmierć do rana,

Siostra jego, tamtego kochała tyrana,

Pióro w dół spada, dopada go śmierć dobrana,

Dziś świętować, by jutro pochować pod lasem,

Tam mogiła marna i czarna sowa czasem,

Kołuje, obsypuje łzami grób obficie,

I dziejów tych rada przekłada je przez życie.

 

II miejsce

 

Marek Jura

 

Sen o multipleksowej śmierci

 

 

Na darmo naderwiesz sny

na próżno naprosisz... Ty!

sęp wiarę spowija w czar

wilk chwałę w lęków gwar

pusty lud po stokroć klnie

ucz się sam! a czas wciąż mknie

bezsens dnia bo ze snu świat

spłowiał już, mrok spowił kwiat

bóg - lepka bilboardów moc

wabił zgon w bezgwiezdną noc

Konkurs recytatorski

"Lleisiau o Gymru - Voices from Wales"

Laureaci

 

Lleisiau o Gymru

 

Zuzanna Śliwa (UAM) - "Rhyfel", Hedd Wyn

Izabela Piskulla (UAM) - "Y Gwynt", Dafydd ap Gwilym

 

Voices from Wales

 

I miejsce - Julia Jankowska (XVI LO) - "Acting", R.S. Thomas

II miejsce - Piotr Kluczyński (XI LO) - "Stargazing", Glyn Maxwell

II miejsce - Mikołaj Nowak (XVI LO) - "Praise", R.S.Thomas

 

wyróżnienia:

Rafał Kaliski (XI LO) - "Acting", R.S.Thomas

Arkadiusz Lechocki (UAM) - "Do not go gentle into that good night", Dylan Thomas

 

 

Konkurs literacki - Medal Eisteddfodu

Opowiadanie zainspirowane legendami arturiańskimi

 

I miejsce - Zuzanna Śliwa (Llyfr Annwn)

 

CHŁÓD

 

Jeżeli istniało coś, co wzbudzało w sercu Morrighan niepokój to zdecydowanie był to śnieg. Zwykły opad atmosferyczny w postaci kryształków lodu, powstających, gdy para wodna w chmurach się krystalizowała. Żadna magia... Chociaż istniały zaklęcia, które mogły go stworzyć. Coś takiego nie powinno wzbudzać u niej żadnych emocji, może co najwyżej znudzenie. Więcczemu czuła się tak nieswojo za każdym razem, gdy pierwsze płatki spadały na trawę w ogrodach Avalonu?

 

Poprawiła szal na ramionach, chcąc okryć je jak najszczelniej. Nie było jeszcze zbyt zimno,ledwo parę stopni poniżej zera, akurat tyle, aby woda nie powracała do stanu ciekłego od razu przyzetknięciu z podłożem. Pory roku w Avalonie następowały po sobie tak, jak powinny, jednakzawsze przytłumione. Malownicze, ale niekoniecznie prawdziwe. Powinny cieszyć oko, ale nie zaprzątać umysłu.

 

Ona jednak odczuwała w ciele trudny do opisania chłód, którego świadomość wżerała jej się w myśli i pozostawiała w nich trudny do opisania niepokój. Każdy Strażnik na jej miejscu użyłby po prostu odrobiny magii, aby się ogrzać, albo wrócił do świątyni. Ona jednak potrzebowała tych paru chwil samotności i roztargnienia.
Może właśnie dlatego nie czuła się komfortowo patrząc na spadające białe płatki. Były całkowitym przeciwieństwem majowego święta, gorącego ognia, z którym wiązały się jej najpiękniejsze wspomnienia. Ogień Avalonu był inny; ciepły, ale nie nigdy nie parzył.

 

 

 

Słońce prawie całkowicie zniknęło za horyzontem; Beltane zaraz miało się rozpocząć.

 

Gawain z Orkey, jeden z największych rycerzy Camelotu stał nad truchłem Zielonego Rycerza, ledwo mogąc złapać oddech po walce. Głęboka rana na szyi także nie pomagała, a teraz jak nigdy potrzebował jasnego umysłu, aby zrozumieć, po co tak właściwie była im ta walka, to całoroczne oczekiwanie. Mogli to zakończyć już dawno, przed królem i królową, pod murami Camelotu.


– Przeszedłeś test, sir Gawainie. – Odwrócił się w jednej chwili, dobywając miecza. Z pobliskiego dębu zleciał kruk czarny jak węgiel. A może zleciał nie jest najlepszym słowem, aby to opisać... Już w powietrzu bowiem zaczął przekształcać się w kobietę tak piękną i zmysłową, że trudno było choćby uwierzyć w to, że była prawdziwa.


Gawain rozpoznał twarz lady Morgaine z Kornwalii, siostry króla Arthura. To jednak musiało być tylko złudzenie. Skóra żadnej śmiertelniczki nie mogła być aż tak jasna, jak tarcza księżyca w pełni; oczy tak złociste jak u dzikiej bestii, smoka prawie, a włosy tak czarne, że wszelkie światło zdawało się w nich umierać. Nawet jej szata nie miała w sobie nic ze znanych człowiekowi materiałów. Falowała, znikała i pojawiała się na nowo jak dym.

 

– Kim jesteś?


– Znasz mnie pod imieniem Morgaine, sir. – Podeszła do niego, ignorując wyciągniętą broń, i położyła dłoń na jego ramieniu. Nic nie znaczący gest, a jednak rozpalił ogień w jego umyśle. – Ale ja wolę, abyś zwał mnie Morrighan. Jestem panią wojny i świata, który poznasz, gdy na zawsze zamkniesz oczy. A teraz... Także twoją.


– Moją panią jest lady Guinevre, żona mojego króla...


– Nie rozśmieszaj mnie – żachnęła się. – Widzisz, że to kłamliwa zdrajczyni, ty jeden naprawdę to widzisz. Dlatego zostałeś wybrany.


– Wybrany do czego?


– Do bycia moim mieczem i tarczą. – Złączyła ich usta w pocałunku. – Rycerzem Bogini.


– Tylko rycerzem...?


Uśmiechnęła się obiecująco.

 

To był czas Beltane. Bogini i śmiertelnik zostali kochankami. Człowiek, który miał być tylko narzędziem, jak Lancelot przed nim, a Mordred po nim, nagle zaczął znaczyć coś więcej. I to był poważny błąd.


Śmiertelnicy mieli rację chociaż w tym, że mniej marzeń oznaczało mniej łez.

 

 

Wyszłaś pooglądać pierwszy śnieg, pani?


– Vivian.


– To piękny widok, prawda? W Mniejszej Brytanii świętuje się to zwykle pocałunkami – uśmiechnęła się promiennie, tak jak zwykły to robić młode dziewczęta. Patrząc na nią, nikt by nie pomyślał, że stoi prze kobietą, której moc usidliła samego Merlina. – Ale tobie nie powinnam tego nawet proponować, mylę się?


– Nie. Pocałunki nie leżą w kwestii moich zainteresowań.


– Skąd wiesz? – Uniosła komicznie brew. – Pocałowałaś kogoś kiedyś?


– Dawno temu. Ale to nieważne.


– A ktoś ciebie? - Vivian drążyła temat. Morrighan była wspaniałą królową, ale jednocześnie bardzo skrytą i zamkniętą w sobie kobietą. Nie stanowiło to jednak przeszkody nie do przeskoczenia. W rozmowie z nią wystarczyło po prostu zapytać o parę ogólników, a potem zaatakować salwą pytań szczegółowych. Przy odrobinie talentu i szczęścia (mimo wszystko, była to pani Avalonu, potężna i niebezpieczna) uzyskiwało się wszystkie potrzebne informacje. Przy czym, jak zauważyła, tylko ona i Ninianne prowadziły z nią tę grę.

 

Większość Strażników zniechęcała się po pierwszej monosylabowej odpowiedzi.


– Tak. Parokrotnie... Byłam piękną kobietą – odparła bez entuzjazmu.


– Podobało ci się? – Morrighan zatrzymała się, ale nie odpowiedziała, zamiast tego wbiła wzrok w jeden punkt na horyzoncie. Vivian już to nie dziwiło, ich pani miewała takie momenty, kiedy mentalnie przebywała bardzo daleko od swojego rozmówcy. I najlepszym, co można było w tej sytuacji zrobić to poczekać, aż wróci do siebie.

 

 

 

Nie znosiła tłocznych, dusznych pomieszczeń, a za takie na pewno mogła uchodzić wielka sala Camelotu. Brak czystego powietrza zawsze wzmagał u niej irytację, a ostatnim na co miała ochotę to utrata kontroli przy tych wszystkich ludziach. Nie, żeby nie miała ochoty ich zabić, nie nadszedł po prostu właściwy czas.

 

Tylko dlatego wyszła i naprawdę była pewna, że nikt tego nie zauważył. Nie powinien był.

 

– Matko. – Lekki, piekący ból w nadgarstku i ściana, która nagle zetknęła się z jej plecami. Nic nadzwyczajnego. Kiedyś było go stać na więcej. – Szukałem cię.


– Nie ukrywałam się.


– Ukradłaś ciało królewskiej siostry – warknął. – Nie powinno cię tu być.


– Nie muszę ci się tłumaczyć z moich czynów, Galahadzie, zwany Lancelotem z Jeziora.


– Myślałem, że jestem twoim synem.


– Byłeś. – Wyglądał tak, jak gdyby przebiła mu serce mieczem. Może powinna była to zrobić.


– Ty... Czemu...? – Zamknęła oczy i odepchnęła go od siebie. Uderzył plecami o przeciwległą
ścianę.


– To było bardziej interesujące – stwierdziła, ocierając krew z jego warg. – Prawda?


– Pouczające.

 

 

 

Vivian położyła jej dłoń na ramieniu. Mimo wszystko, duchowe podróże nie powinny trwać tak długo. Nawet w przypadku Bogini w ludzkiej skórze.


– Pani?


– Nie – odpowiedziała w końcu. – Nie podobało mi się. Ani w tym pożytku, ani przyjemności.


– Widać ten, o kim myślałaś, nie miał talentu.


– Nie znałaś go. – Uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Miał więcej talentów niż mogłabym zliczyć.


– Ale to nie znaczy, że potrafił całować. Do tego nie potrzeba wielkiej siły czy znajomości zakręć, jedynie odrobiny uczucia i delikatności.


Ścisnęła dłoń Morrighan; ta drgnęła w odpowiedzi: ludzka i słaba strona jej natury nie miałaby nic przeciwko, gdyby uścisk był dłuższy, nawet nieskończony. Mimo iż dłonie Vivian były gładkie i ciepłe; takie, które jednym króciutkim dotykiem potrafiły wzbudzić zaufanie to i tak przywodziły jej na myśl dłonie Gawaine's. Szczupłe, ale szorstkie, silne i lodowate tak jakby nie  docierała do nich krew.


– Możliwe – odparła, całą uwagę skupiając na tym, aby jej głos nie zadrżał.


– Więc sama przyznajesz, że...


– Niczego nie przyznaję. Uznałam, że to prawdopodobne, ale nie pewne. Taka jest definicja słowa „możliwe”.


Vivian przewróciła oczami, ale nie przestawała się uśmiechać. Morrighan była na swój sposób urocza, gdy próbowała przenieść naukową logikę na pojęcia abstrakcyjne. A jeszcze bardziej urocze było uświadamianie jej, krok po kroku, że na niewiele się to zda. Społeczeństwo nie działało na takich zasadach; nie potrafiłoby. Nawet przerażająca Bogini wojny powinna w końcu to zrozumieć.


– Możemy to w takim razie sprawdzić. Jest tu wystarczająco dużo mężczyzn.


– To ciało nie jest w stanie porównać doznań subiektywnych, a nawet gdyby było to tamten raz jest już zbyt zatarty, aby to miało sens. Ale to miłe z twojej strony.


– Zawsze do usług, pani.


Nagły podmuch wiatru poderwał włosy Vivian; złote jak promienie słońca. Takie same jak włosy Lancelota, pięknego i dobrego Lancelota, którego Morrighan wychowała jak własnego syna. Tylko po to, aby okazał się być największym zdrajcą ze wszystkich.


– To niebezpieczne stwierdzenie. Wiesz o tym, prawda?


– Żyję by służyć, pani. Poza tym... Jesteśmy przyjaciółkami.


– Tak – szepnęła, prawie niedosłyszalnie. – Jesteśmy.

 

 

 

Śnieg, śnieg i jeszcze więcej śniegu. Tak jakby nawet świat chciał ukryć jej nienaturalną bladość. We wszechogarniającej bieli jej twarz miała szansę na to, aby po prostu zniknąć. Sama nie miałaby nawet wiele przeciwko, gdyby cała tworząca jej ciało materia rozpłynęła się w powietrzu. Morrighan stała w ciszy nad ciałem śmiertelnika, którego kochała. W jego czarnych włosach dało się dostrzec subtelne pasma siwizny, ale wciąż był zbyt młody i silny, aby umierać. Zwłaszcza w taki sposób. Opuszczony, zapomniany, zamordowany przez swojego dawnegoprzyjaciela. Przez jej sy... Przez chłopca, którego wychowała. Którego chciała użyć jako swojego
miecza...


Cóż, tamta broń zwróciła się przeciw niej. I złamała jej drugi, piękniejszy, miecz. Oto poległ Gawain z Orkey, Rycerz Bogini, Ostrze Północy. Równie dobry i lojalny, co
zabójczy. Niebo powinno płakać i ciskać piorunami z gniewu, zamiast okrywać go białym całunem.


– Musimy ruszać, pani – Skinęła głową, owijając się szczelniej peleryną i podnosząc ciało z ziemi. Wszystko, aby Strażnik nie zauważył drżenia jej rąk. – Jesteś pewna...?


– Nie możemy cofnąć czasu. Ale był rycerzem Avalonu i powinien spocząć w Avalonie. Masz coś przeciwko?


– Oczywiście, że nie, pani. – Ruszyła w kierunku barki. – Morrighan.


– Tak? – Zatrzymała się, ale nie odwróciła. Nigdy nie wymawiał jej imienia i wolała nie zastanawiać się nad tym, dlaczego nagle zaczął.


– Pamiętaj, że mnie już niedługo też nie będzie. Nie powinniście przyzwyczajać się do śmiertelników, to niesie za sobą tylko ból. Wy i my... Nie jesteśmy przyjaciółmi. Możemy być tylko sojusznikami – jego głos był ostry niczym śmiertelna broń. – Niestety, nie tym razem. Nie opuszczę Camelotu dla Bogini śmierci..


– Wiem, Merlinie – odpowiedziała i odeszła. Nie było nic więcej do powiedzenia.

 

 

 

 

 

 

 

Morrighan westchnęła głęboko. Bogowie nie pamiętali taki rzeczy. Byli po prostu duchami tego świata. Jednakże ciała pamiętały, niestety, i dlatego dużo lepiej byłoby oddzielić pamięć od reszty myśli i móc skupić się tylko na tym, co działo się tu i teraz. Ewentualnie na tym, co potem, bo przecież dlatego wciąż trwała na wyspie wraz z pozostałymi Strażnikami. Czekali aż Arthur się przebudzi... I świat wróci na właściwe tory.

 

Zastanawiała się czy Lancelot miał ten sam problem. Albo Guinevre, oboje byli w końcu uwięzieni w swych ciałach, nawet po śmierci Arthura. Musieli żyć ze świadomością swojej winy, nawet jeśli cały czas próbowali zrzucić ją na Mordreda. To oni zniszczyli Camelot. Ta myśl zatruwała ich powoli, acz skutecznie, i nawet grube mury klasztorów nie były w stanie ich uratować.


Dostali to, na co zasłużyli. Długotrwałą agonię, zamiast bezbolesnej śmierci.


– Powinnyśmy wracać. – szepnęła Vivian. Morrighan odsunęła się od dziewczyny, mając nadzieję, że to przywróci jej organizm do normalnego stanu, takiego, w którym złapanie spokojnego oddechu nie graniczyło z cudem, a policzki były białe, nie czerwone. – Robi się coraz zimniej.


– Naprawdę? Nawet nie poczułam, ale wierzę. Nie chciałabym, abyś przemarzła i zachorowała. Zbliża się Yule.


– Nie mogę zachorować. Nie tutaj.


– Wszystko jest możliwe. Zwłaszcza tutaj. – odparła Morrighan enigmatycznie. – Zwłaszcza pod wpływem śniegu.


– Wtedy też padał śnieg, prawda? Gdy sprowadziłaś tu pierwsze ciało, pani. Nie Arthura, ale tamtego rycerza...


– Możliwe. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – i nawet nie chcę. – A teraz wybacz, Vivian. Mam obowiązki do wypełnienia.


Odeszła szybkim krokiem w stronę sadu. Zbyt szybkim. Cóż, przynajmniej nie zaczęła biec, to by było już aż zbyt wymowne. Ale ona miała już dosyć wspomnień, których jej moc nie potrafiła powstrzymać i nad którymi nie panowała. Bogowie też mieli swoje słabości i ograniczenia.


Tylko jak to wyjaśnić śmiertelnikom?

II miejsce - Aneta Graczyk (Mad Hatter)

 

GWEN

 

I.


‘Merlin, have you seen Gwen?’


‘I may know how to use magic but I can’t protect you from your ignorance. Don’t you know that the groom can’t see her bride on the wedding day? It’s bad luck!’


‘You’re such a girl.’ – Arthur sighed and they both burst out laughing.


‘My King, I think you should see this.’ – a thin voice interrupted them. ‘Come with me, My King’. He followed this petite servant girl into a dark corridor behind the throne room.


‘What is going on? You see, I’m a little busy today…’ the King said, feeling a little annoyed. The girl didn’t bother to answer his question. Suddenly, she stopped and open the first door on the right. He saw one of his trusted knights, holding a woman in his arms. It was Guinevere.


He couldn’t believe his eyes. ‘My King, are you all right?’ – he heard the servant girl, only this time she sounded differently. He recognised the voice immediately, there was no way he could ever forget it.

 

‘Morgan…’ he whispered, slowly turning around. Hearing her own name, the girl transformed back to her true form of an old, deformed woman, consumed with hatred and desire for revenge.


II.


‘You know very well, Uther, that it’ll never be possible. It’s time you stopped giving me false hopes.’


‘Why are you such a pessimist? I’m telling you, this is real.’


‘Peasant girls don’t marry princes.’


‘No, they don’t. But you will. And I’ll break legs of any person who ever contests my decision. And then I’ll hang them by the gate for everyone to see. The ravens will eat they eyes…’


‘You know I love you, right?’


‘And I you, Morgan. Come, the seamstress has to take your measurements.’

 


She couldn’t fall asleep that night, the excitement took over. Morgan and her eight sisters were sitting on their beds in the hut, whispering. To what extent would their life change from now on? Would they be all allowed to move to the great castle? And what about their father? Maybe he’d start earning more money now? After all, he’s to be the father of the future queen…


Two weeks later, Morgan ran into the castle through the kitchens, a wide smile on her face, a daisy coronet on her head. She looked so endearingly. It was amazing how her auburn locks contrasted with her pale skin, making the young girl look almost supernatural.


‘Excuse me, where can I find the Prince?’


‘His Royal Highness does not receive visitor today.’


‘It’s very important, I’m not any visitor.’ Morgana replied, feeling a little offended. Their marriage plans weren’t official yet, but still.


‘Look, girl, I’m sorry but I can’t help you. Prince Uther is preparing for his wedding.’


Morgan blushed. So he finally told his scary father about their plans? Her smile got even wider.


‘See? Here comes the bride.’ - the guard said, pointing at a maiden walking gracefully down the staircase. Uther was right behind her, following her like a puppy…

 

Morgana’s smile disappeared.


III.


All those horrible stories that Arthur had heard from his father about the sorceress Morgan came back to him in one second. Uther had always seemed to have an obsession; every time someone reported that Morgana was seen nearby Camelot, the late King doubled the guards and didn’t utter a word for several days. Arthur saw her only once, in a dream. A nightmare, to be precise. She was standing on Uther’s grave, all dressed in black, her face hidden in the shadows. She was laughing out loud; it was more bloodcurdling than anything Arthur had ever heard before.


‘What are you doing here?’ he was still in shock, but being aware of what Morgan was capableof made him think straight for one more moment.


‘I’ve come here to ruin your wedding, but your bride has already done that.’ – the sorceress was obviously enjoying this.


‘Guards!’ – Arthur yelled, but before his men came, Morgana had disappeared in the darkness.


‘Kill them.’ – he said and nodded at the lovers. The knight tried to run away, but Guinevere didn’t even make a sound. She just stood there, looking into space, her eyes full of tears. As soon as she was taken away, he fell on the ground.


IV.


Twelve years earlier, a young boy went for a ride in the woods nearby the castle of Camelot, trying to hunt down a stag to impress his father. He sat still on his horse, focused, trying not to make a sound, when he heard a herd of horses in the distance. He followed the noise and noticed huge clouds of smoke to which he was getting closer and closer with every move. He left his horse nearby and after a few more minutes of taking careful steps in the dusty fog, annoyed with suffocating cough and watering eyes, the boy reached a place, that used to be a small village. Now it was all in flames and there were piles of bodies lying beside each humble house.


‘The Saxons…’ – the boy muttered. And then, a rustling came from one of the burnt houses. He froze for a second and realised it was just a little girl, curling up to one of the corpses. As he approached her slowly, she looked into his eyes and without saying a word, she hurled herself into the boy’s arms. She didn’t let go until they reached Camelot.


‘You will be safe here. What’s your name?’


‘Guinevere’ – she replied, almost inaudibly.


‘I’m Arthur.’


V.


The night before the wedding, Guinevere was sitting by the window, deep in thought.


Is everything alright, Milady?’


‘Yes, yes. I was just thinking how lucky I’d been that Arthur found me, all those years ago, you know? He is the only person in this world that makes me feel so in place with just one look.’


‘I know, Milady. Anyone can tell from the way you look at each other that you’ll be very happy together.’ – the maid smiled warmly and left the room. Gwen smiled as well and finally went to bed. But when she woke up, she felt that something was not right. The air smelled of rotten ground and it was so dark that she couldn’t even see her own hands. It felt like being at the bottom of a well.


‘Hello?’ – after making this trembling sound she immediately realised that she was in a place much, much bigger than her chamber. Her voice echoed in an unmeasurable distance. She started walking, hoping to find any trace of light.


After a few hours, or maybe just a few minutes, Guinevere stumbled upon something and fell to the ground, cutting her hand. It felt like the worst nightmare she could imagine. Just the thought of hope or happiness felt so distant as if she was never to feel either of them again. She was trapped in this endless, timeless place. After a while, her eyes started to get a little more used to the darkness and she could make out a shape in front of her. She kept gazing at it, trying to guess what it could be, and suddenly she froze. It was a grave and it was wide open.


‘Would you rather it was yours or Arthur’s?’ – a bloodcurdling voice whispered. Gwen couldn’t tell whether it came from a mile away or from the inside of her head.


‘There is still time for you to save him. Find Lancelot, he will tell you what to do.’ – Morgana said.


And then it all disappeared again, Gwen woke up back in her bed. It was almost dawning as she got up from her pillows and looked around. When she saw that everything was in the exact same state as she’d left it, Gwen heaved a sigh and relaxed. She reached for a cup to have some water, when she noticed the cut on her hand. Gwen gazed at it for a moment, motionlessly. She knew what she had to do.
 

bottom of page